Niedaleko waszego domu jest rozjeżdżony trawnik do którego nikt się nie przyznaje. Chcecie na powrót zmienić go w bujny skrawek zieleni. Jak zacząć? Czego nie robić? Czy to w ogóle jest legalne? Zapraszamy do zapoznania się z przewodnikiem po praktykach miejskiej partyzantki ogrodniczej.
Znajdźcie właściciela terenu
Spróbujcie ustalić, kto zarządza danym kawałkiem gruntu. Świata na siłę nie zbawicie, a zgłoszenie do zarządcy (w Warszawie możecie to zrobić przez aplikację 19115) może sprawić, że teren zostanie zrekultywowany bez waszego wysiłku. Warto też skorzystać z miejskiej mapy gruntów oraz spytać okolicznych mieszkańców. Odradzamy sadzenie na gruntach prywatnych – to najbardziej konfliktogenne i kontrowersyjne.
Najbardziej do sadzenia nadają się grunty nieuregulowane oraz te, które nie interesują zarządcy. Jeżeli nie możecie się doczekać odpowiedzi, albo dowiadujecie się, że miasto nie ma pieniędzy i planów na rekultywację – nie ma co czekać, trzeba brać się do pracy.
Oceńcie swoje siły
Warto zachować pewną ostrożność w planowaniu działań. Pomysł na przywrócenie do życia dużego klepiska może się wydawać łatwy w realizacji, ale praktyka jest zupełnie inna. Im dalej od domu znajduje się teren, którym będziesz się zajmować, tym więcej czasu spędzicie aby tam dojść. Im dłużej teren leżał odłogiem i służył jako parking, tym twardsza i trudniejsza w obróbce będzie ziemia. Jeżeli do tego doliczycie dźwiganie narzędzi albo podlewanie roślin w czasie suszy, może się okazać, że entuzjazm szybko wyparuje, a po waszej pracy zostanie tylko rozgrzebane do połowy chwastowisko.
Zamiast tego zalecamy wybrać kawałek ziemi blisko domu – na próbę. Taki skrawek nie będzie wielkim obciążeniem nawet jeżeli trzeba będzie go od czasu do czasu podlać, a jego ogarnięcie nie będzie też kosztować dużych pieniędzy.
Dzięki temu unikniecie też szyderstwa ze strony hejterów albo nieprzychylnych sąsiadów. Nic nie robi gorszego wrażenia niż „rekultywacja” trawnika zakończona porzuceniem go na pastwę chwastów, śmieci i psich kup. Pamiętajcie – biorąc się za partyzantkę ogrodniczą bierzesz na siebie odpowiedzialność za kawałek przestrzeni wspólnej.
Niezbędne narzędzia
Klepisko – zwłaszcza takie bardzo zbite przez spacerowiczów czy samochody – trzeba będzie porządnie przekopać. W zależności od tego, co jest w ziemi (czasem potrafi być pełna cegieł i gruzu) będzie potrzebna łopatka, szpadel albo w najgorszym przypadku kilof.
Po przekopaniu ziemi, dobrze zmieszać ją z workiem ziemi kwiatowej albo kompostu. Około 20 litrów ziemi na każdy metr kwadratowy terenu to w miarę rozsądna domieszka. Ziemię tanio kupicie we wszystkich marketach budowlanych czy ogrodniczych, czasem jest dostępna także w dyskontach.
Oprócz tego przyda się konewka oraz materiały na ogrodzenie (więcej w następnym punkcie).
Jak bronić roślin przed kosiarką?
Najwięksi wrogowie waszego nowego zieleńca to koła samochodów oraz kosiarki. Niestety, nie ma co liczyć na dobrą wolę – bez chociażby tymczasowego ogrodzenia wasza praca pójdzie na marne. Na szczęście nie trzeba budować trwałych zasieków – większość ludzi całkowicie rozumie symbolikę ogrodzenia i nie zamierza go niszczyć.
Dobrym rozwiązaniem jest zakup palików geodezyjnych. Można je bez kłopotu wbić w ziemię gumowym młotkiem. Jeżeli chcecie, żeby były widoczne z daleka i w nocy, możecie przykleić do nich taśmę odblaskową albo zamocować ją za pomocą wszywek. Samo ogrodzenie można też połączyć np. grubym, żółtym sznurkiem.
Jeżeli chcemy, aby fragment zieleńca (np. drzewko, skupisko krzewów czy kwiaty) położony na trawniku nie został skoszony, zadbajmy o to, aby przynajmniej symbolicznie je wygrodzić. Możemy też wbić obok tabliczkę z napisem “nie kosić”. Z tego powodu lepiej jest sadzić krzewy czy kwiaty w grupie – kosiarzom łatwiej jest zidentyfikować takie skupisko i nie próbować go skosić jako “chaszczy”.
Ogrodzenie można też budować z tzw. byle czego – jest to popularna Pradze praktyka. Płotki obecne w dzielnicy mają różne kształty, kolory i elementy konstrukcyjne – najważniejsze jest to, aby chroniły zieleń. Wszystko zależy więc od zasobności kieszeni oraz twoich wyborów estetycznych.
Tanie i dobre sadzonki
Jeżeli waszym celem jest szybka rekultywacja klepiska, kupcie szybko wschodzącą trawę, mieszankę nasion roślin miododajnych i mieszankę roślin poplonowych. Kupicie je bez problemu przez internet lub w dowolnym dużym sklepie budowlanym. Mieszankę nasion wysiewacie do skopanego gruntu lub mieszacie z ziemią kwiatową, którą rozsypujecie potem na klepisku.
Uwaga – jeżeli zrobicie to w czasie suszy, efekty mogą być bardzo mizerne. Sprawdzajcie prognozy pogody i celujcie w deszczowy tydzień czy dwa. Jeżeli nie możecie czekać, będziecie musieli biegać z konewką. Na solidny wzrost roślin można liczyć od kwietnia do września. Sianie od października do marca raczej nie ma sensu – można wtedy za to sadzić drzewa, krzewy i byliny (pod warunkiem, że temperatury przekraczają 0 stopni i jest dość wilgotno).
Krzewy i drzewa zazwyczaj zamawiamy z internetu albo przesadzamy je gdy gleba jest wilgotna a rośliny pozbawione są liści. Dobrą, tanią rośliną pozwalającą na osiągnięcie szybkich efektów są ligustry – ich sadzonki kosztują 1-2 zł, szybko rosną, przyjmują się w każdej glebie i dobrze wyglądają przez większą część roku.
Dobrze na klepiskach przyjmują się też niektóre zioła, np. mięta. Można też eksperymentować z bylinami – zarówno cebulkami kwiatów wiosennych jak i roślinami takimi jak irysy, juka karolińska czy hosta. Wszystkie pięknie prezentują się latem, choć zimą tylko juka jako-tako zadaje szyku.
Możecie też śmiało sadzić do gruntu cebule czy ziemniaki – te ostatnie są tanie jak barszcz, łatwe w sadzeniu a do tego mają bardzo ładne liście 😉
Jak stworzyć zieloną ścianę?
Chcecie zazielenić ogrodzenie ze szczebelkami? Kupcie online nasiona wilca purpurowego. My wysiewamy je dopiero późnym majem. Jeżeli jest regularnie podlewany w czasie pierwszego miesiąca wilec rośnie bardzo szybko i szczelnie pokrywa ogrodzenia. Niestety, to roślina jednoroczna – ale zostawia po sobie bardzo wiele nasion na przyszły rok.
Wilec potrzebuje podpór aby się wspinać, więc nie porośnie muru sam z siebie. Za to świetnie radzi sobie z ogrodzeniami.
Ciekawy efekt może dać także sadzenie „trzech sióstr” – czyli fasoli, dyni i kukurydzy, które będą wzajemnie wspierać się, pnąć do góry i jednocześnie pozytywnie działać na glebę (rośliny strączkowe świetnie wiążą w niej niezbędny do wzrostu roślin azot).
Inny pomysł na zieloną ścianę to winobluszcz pięciolistkowy – szybko rosnące pnącze o niskich wymaganiach glebowych. Można kupić sadzonki lub urwać zielone końcówki i ukorzenić w wodzie, a następnie przesadzić do ziemi i obficie podlewać. Uwaga – jak już się przyjmie, rośnie jak szalone! Nie należy go też sadzić przy strumieniach, rzekach, kanałach czy innych ciekach wodnych – tam jest szczególnie szkodliwy i inwazyjny. Lepiej, aby pozostawał przy murach, do których zresztą świetnie się przyczepia.
Trzecią, najbardziej bezpieczną ale też najwolniejszą opcją jest zakup sadzonek bluszczu. Bluszcz jest zimozielony i świetnie pnie się zarówno po płotach jak i murach, ale przyrasta tylko o ok. metr rocznie, więc nie ma co liczyć na szybkie efekty. Jest też dobrą rośliną okrywową, płożącą po ziemi nawet pod gęstymi koronami drzew.
Czego absolutnie nigdy nie sadzić?
Pamiętajcie, że nie wszystko co szybko rośnie jest dobre dla przyrody. Unikajcie za wszelką cenę groźnych roślin inwazyjnych, które niszczą rodzime ekosystemy. O ile np. robinie akacjowe, klony jesionolistne czy winobluszcz pięciolistkowy (nie sadźcie go tylko w pobliżu strumieni i potoków) w mieście nie są zawsze traktowane jak niechciani intruzi, są rośliny, których trzeba unikać zawsze i wszędzie.
Wszelkie rodzaje rdestowców, barszczy, nawłoci i niecierpków powinny być na naszej czarnej liście.
Czy to aby na pewno legalne?
Z wyłączeniem gruntów prywatnych? Jasne. To zadaniem samorządów jest utrzymywanie w porządku naszych wspólnych przestrzeni i dbałość o zieleń. Samorząd to jednostka utrzymywana z naszych podatków. Jeżeli nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, mamy pełne prawo ją w tym zakresie wyręczać, a opłacany z naszej kieszeni urzędnik powinien nam w tym pomagać.
Partyzantka ogrodnicza nie niszczy terenu, lecz podnosi jego wartość. Nie trzeba zdobywać na nią pozwoleń, a wszelkie gadanie zadufanych w sobie wiceburmistrzów o legalizmie czy konieczności konsultowania z nimi każdej rośliny to takie tam smutne pitolenie i skrajny biurokratyzm, którego nie warto słuchać, a już tym bardziej poważać.
Nie sadźcie roślin inwazyjnych, szanujcie swoje otoczenie, starajcie się dogadywać z sąsiadami i urzędnikami. Nikt nie może Wam tego zabronić – i tego nie zrobi 😉 Z naszego doświadczenia wynika też, że zdecydowana większość sąsiadów patrzy na dzikich ogrodników przychylnym okiem.
Skąd czerpać wiedzę?
Z całego serca polecamy profil Miejska Partyzantka Ogrodnicza – Witek Szwedkowski ma ogromną wiedzę o zieleni miejskiej – zwłaszcza tej sadzonej “na dziko” 😉 – i chętnie się nią dzieli.
Blog Bez Ogródek – prowadzony przez Łukasza Skopa blog jest co prawda nakierowany raczej na tradycyjnych ogrodników, ale nic nie stoi na przeszkodzie aby korzystać z jego rad także po partyzancku.
Inspekty – Katarzyna Basiewicz i Dominika Krzych robią masę dobrej roboty i radzą nie tylko w sprawach ogrodowych.
Ogród Przydomowy – blog Małgorzaty Chrabąszcz na którym dzieli się cennymi poradami odnośnie budżetowego urządzania ogrodu koło domu.
Książka “Wielka Księga Ogrodnika i Działkowca” – tradycyjnie podana solidna porcja wiedzy o tym, co w trawie (i nie tylko) piszczy. Egzemplarze można wyłapać nawet za ~30 zł i jest to kwota, którą zdecydowanie warto wydać.
Polecamy także blog Krzyśka Daukszewicza, na którym ten tekst się pierwotnie ukazał.